4.16.2013

Gomen nasai

Możecie mnie zlinczować, zabić. Ale nie moja wina, że wena się ode mnie odwróciła, a kumpela pożyczyła mi zajebistą książkę o wampirach!!! W ramach przeprosin dam wam fragmenty tej książki gdzie są ciekawe scena.... Osoby o słabym stanie psychicznym radze nie czytać... A tak to książka nazywa się ,, Akademia wampirów". Fragmenty będą z tych części , które przeczytałam lub jestem w trakcie. Jeszcze raz strasznie was za to przepraszam.

Pierwsza część fragment:


- …Ty i ta twoja przyjaciółka. Suka. Powiem wszystkim, że
jesteś wariatką. Musieli cię zamknąć w klinice, bo dostałaś świra.
Przyjmujesz leki. To dlatego zniknęłyście razem z Rose. Nie
chciałyście, żeby ktoś się dowiedział…
Niedobrze. Tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu w
stołówce, złapałam ją za fraki i odciągnęłam.
- Cóż to?! – ryknęłam. Zowu ty? Ostrzegałam, żebyś się
do niej nie zbliżała.
Mia wyszczerzyła kły. Już dawno pozbyłam się
współczucia dla niej. Była niebezpieczna.
Przygarbiła się, gotowa do ataku. Jakimś cudem
dowiedziała się o przyczynie pobytu Lissy w klinice. To nie były
domysły. Mówiła to, co widzieli strażnicy obecni przy zdarzeniu,
oraz to, co ja sama im opowiedziałam. Może udało jej się zajrzeć
do ich raportów albo zakradła się do kartoteki w gabinecie
lekarskim.
Lissa też się domyśliła i wyraz jej twarzy całkowicie się
zmienił. Nie była już wyniosłą księżniczką, stała się bezbronną,
wystraszoną dziewczynką. Podjęłam decyzję w jednej chwili. Nie
przejmowałam się obietnicą Kirowej, że odzyskam wolność za
dobre sprawowanie. Nie dbałam o imprezy. W tamtej chwili
byłam gotowa zniszczyć sobie życie.
Nie radzę sobie z kontrolowaniem impulsów.
Wymierzyłam Mii potężny cios. Uderzyłam ją mocniej niż
Jessego. Usłyszałam trzask pękającej kości, kiedy moja pięść
zetknęła się z jej nosem. Polała się krew. Ktoś krzyknął. Mia
jęknęła i upadła na stojące z tyłu dziewczyny, które podniosły
wrzask w obawie o poplamienie sukienek. Rzuciłam się na nią i
zdążyłam uderzyć po raz drugi, zanim ktoś mnie odciągnął. Nie
opierałam się tak jak wtedy, kiedy wyprowadzono mnie z lekcji
pana Nagya. Spodziewałam się interwencji. Pozwoliłam, by
strażnicy mnie chwycili, podczas gdy Kirowa usiłowała przywrócić
spokój na sali. Nie obchodziło mnie, co ze mną zrobią. Już nie.
Mogli mnie ukarać albo wyrzucić. Nie miało to najmniejszego
znaczenia. Poradzę sobie.
Z daleka za tłumem przestraszonych uczniów
dostrzegłam postać w różowej sukience. Lissę. Moje wburzenie
przesłoniło mi na chwilę jej uczucia, ale zaraz opadły mnie z
wielką siłą. Załamanie. Rozpacz. Wszyscy poznali jej sekret.
Poukładają sobie fragmenty układanki. Będzie musiała stawić
czoło sytuacji i nie da sobie z tym rady.
Wiedziałam, że nie mogę nic zrobić, więc rozglądałam
się, szukając jakiejkolwiek pomocy. Dostrzegłam postać czającą
się w ciemnościach.
- Christian! – wrzasnęłam. Chłopak wpatrywał się w
odchodzącą Lissę, ale odwrócił głowę na dźwięk swojego imienia.
Strażniczka chwyciła mnie za ramię.
- Cicho bądź.
Zignorowałam ją.
- Biegnij za nią! – krzyknęłam do Christiana. – Szybko!
Nie poruszył się. Jęknęłam.
- Biegnij, idioto!
Znowu zostałam uciszona, ale coś w nim drgnęło. Zerwał
się z miejsca i popędził w kierunku, gdzie zniknęła Lissa. Tego
wieczoru zostawili mnie w spokoju. Wiedziałam, jakie piekło
rozpęta się nazajutrz. Zawieszą mnie albo wydalą z Akademii.
Tymczasem Kirowa miała ręce poplamione krwią Mii i trudne
zadanie opanowania histerii na sali. Strażnicy odprowadzili mnie
do pokoju i zostawili pod opieką matrony, która ostrzegła, żebym
nie próbowała uciekać, bo będzie do mnie zaglądać co godzinę.
Dwoje strażników objęło wartę przed wejściem do dormitorium.
Traktowali mnie jak groźną przestęczynie. Pomyślałam, że
zepsułam imprezę Eddiego; nie uda mu się przemycić nikogo do
pokoju.
Nie zważając na sukienkę, położyłam się na podłodze i
zwinęłam w kłębek. Skoncentrowałam się na Lissie. Uspokoiła się
nieco. Nie otrząsnęła się jeszcze z rozpaczy po incydencie na
balu, ale Christian działał na nią kojąco. Nie wiedziałam, czy
pocieszał ją słowami, czy może czymś więcej, ale nie obchodziło
mnie to. Czuła się lepiej, więc nie zrobi żadnego głupstwa.
Mogłam zająć się sobą.
Będę miała kłopoty. Rewelacje Mii i Jessego postawią
całą szkołę do góry nogami. Pewnie zostanę wydalona i
zmuszona zamieszkać w komunie kobiet dampirów. Pozostawała
mi nadzieja, że przynajmniej Lissa uświadomi sobie, jak bardzo
Aaron ją nudzi, i wyberze Christiana. Z jednej strony tak pewnie
byłoby lepiej, ale z drugiej… Christian. Christian.
Stało mu się coś złego.
Wśliznęłam się na powrót do ciała Lissy i w tej samej
chwili ogarnęło mnie przerażenie. Otaczali ją. Kobiety i
mężczyźni, którzy wyłonili się znikąd. Wtargnęli na poddasze,
gdzie siedziała z Christianem. Chłopak rzucił się na nich, z jego
palców wystrzeliły płomienie. Jeden z napastników uderzył go w
głowę czymś twardym i Christian upadł. Nie chciałam, żeby coś
mu się stało, ale nie wolno mi było marnować teraz energii na
zajmowanie się nim. Bałam się o Lissę. Nie mogłam pozwolić,
żeby ją skrzywdzili. Musiałam ją ocalić, zabrać z tego miejsca. Ale
jak to zrobić? Dzieliła nas spora odległość, a ja nie mogłam nawet
wyjść z jej głowy, a co dopiero pobiec na strych.
Napastnicy osaczali Lissę coraz ciaśniejszymi kręgami,
nazywali księżniczką i zapewniali, że są strażnikami. Powtarzali,
że nic jej nie grozi. Rzeczywiście przypominali strażników. Na
pewno byli dampirami. Poruszali się precyzyjnie, jak doskonale
wyszkoleni opiekunowie. Nie rozpoznałam w nich jednak
strażników ze szkoły. Lissa też ich nie znała. Gdyby mówili
prawdę, nie zaatakowaliby Christiana. Nie wiązaliby Lissie rąk i
nie kneblowali jej ust.
Raptem jakaś siła wypchnęła mnie z jej głowy.
Rozejrzałam się po pokoju. Musiałam tam wrócić i dowiedzieć
się, co się stało. Połączenie zazwyczaj wygasało powoli, a tym
razem miałam uczucie, jakby zostało przerwane. Coś ściągnęło
mnie z powrotem do pokoju. Nic z tego nie rozumiałam. Co to
mogło być? Zaraz…
W jednej chwili wszystko zniknęło.
Nie mogłam sobie przypomnieć, o czym myślałam.
Ostatnie minuty zostały wymazane z mojego umysłu. Gdzie
byłam? Z Lissą? Co się z nią stało?
Wstałam i objęłam się ramionami. Bezskutecznie
próbowałam sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Lissa. Coś
niedobrego przytrafiło się Lissie.
„Idź do Dymitra – odezwał się głos w mojej głowie. – Nie
zwlekaj”. Oczywiście. Nagle zatęskniłam za nim ciałem i duszą.
Czułam, że muszę do niego biec. To okropne, że nie ma go przy
mnie.
Sam powiedział, żebym go powiadomiła o wszelkich
problemach związanych z Lissą. Nie mogłam tylko sobie
przypomieć, co jej się stało… Nie szkodzi, Dymitr będzie wiedział,
co robić.
Nietrudno było przedostać się do skrzydła dormitorium,
które zajmowali strażnicy. Wartownicy pilnowali tylko, żebym nie
wyszła na zewnątrz. Nie wiedziałam, w którym pokoju mieszka
Dymitr, lecz nieznana siła popychała mnie we właściwym
kierunku. Instynktownie podbiegłam do drzwi i zastukałam, jak
mogłam najgłośniej.
Otworzył po chwili. Brązowe źrenice rozszerzyły się na
mój widok ze zdziwienia.
- Rose?
- Wpuść mnie. Chodzi o Lissę.
Usunął się, żeby zrobić mi przejście. Wyciągnęłam go z
łóżka. Zauważyłam zmiętą pościel w pokoju oświetlonym jedynie
słabym światłem lampki nocnej. Dymitr był w samych spodniach
od pidżamy; nigdy jeszcze nie widziałam jego nagiego torsu.
Wyglądał bosko. Kosmyki ciemnych włosów opadały mu na
brodę. Były wilgotne, jakby mężczyzna właśnie wyszedł spod
prysznica.
- Co się stało?
Dźwięk jego głosu poraził mnie i odebrał mi zdolność
mówienia. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Ta sama siła,
który przyciągnęła mnie do jego pokoju, teraz popychała w jego
ramiona. Zapragnęłam, żeby mnie dotykał, ta myśl zawładnęła
mną całkowicie. Tak bardzo mnie pociągał. Wpatrywałam się w
niego z zachwytem. Działo się coś dziwnego, ale nie chciałam się
nad tym zastanawiać. Nie w tej chwili, kiedy byliśmy razem.
Przewyższał mnie o jakieś trzydzieści centymetrów. Mogłabym
go pocałować, gdyby się nachylił. Położyłam mu rękę na piersi.
Jak cudownie czuć pod palcami jego ciepłą, gładką skórę.
- Rose! – zawołał, cofając się o krok. – Co robisz?
- A jak myślisz?
Przysunęłam się bliżej. Potrzeba dotykania i całowania go
zawładnęła mną bez reszty.
- Jesteś pijana? – spytał, wystawiając rękę w
ostrzegawczym geście.
- Niestety nie. – Nagle ogarnęła mnie niepewność. –
Sądziłam, że chcesz… Nie podobam ci się?
Od dawna czułam napięcie między nami, ale Dymitr ani
razu nie powiedział mi, że jestem ładna. Chwilami sądziłam, że
mu się podobam, chociaż nigdy nie wyraził tego wprost. Wielu
chłopaków zapewniało mnie, że jestem dla nich uosobieniem
seksu, a ja chciałam to usłyszeć od tego jedynego mężczyzny,
którego pragnęłam.
- Rose, nie wiem, co cię napadło, ale musisz natychmiast
wracać do pokoju.
Kiedy znów spróbowałam się do niego zbliżyć,
powstrzymał mnie, chwytając mocno za nadgarstki. W tej samej
chwili zadrżałam i zobaczyłam, że wyraz jego twarzy się zmienił.
Coś w nim drgnęło. Jakby zapomniał o ostrożności zapragnął
mnie równie mocno jak ja jego. Puścił moje ręce i przesunął
dłońmi po ramionach. Objął mnie mocno i spojrzał mi w oczy
pociemniałym, głodnym wzrokiem.
Czułam, jak kładzie mi rękę na karku i wplata palce we
włosy. Drugą ręką ujął mnie pod brodę i uniósł lekko moją twarz,
a potem nachylił się i musnął wargami moje usta.
Zadrżałam.
- Uważasz, że jestem ładna?
Patrzył na mnie z powagą.
- Jesteś piękna.
- Piękna?
- Tak bardzo, że czasem mnie to boli.
Jego usta znów odnalazły moje, muskając je z początku
delikatnie, a potem coraz bardziej natarczywie, namiętnie.
Pocałunki paliły jak ogień. Przesuwał ręce coraz niżej po moich
plecach, aż opadły na biodra. Zebrał palcami tkaninę sukienki i
pociągnął w górę. Topniałam pod jego dotykiem, oszołomiona
pocałunkami. Dymitr unosił sukienkę coraz wyżej, aż wreszcie
ściągnął ją ze mnie przez głowę i rzucił na podłogę.
- Szybko się jej pozbyłeś – sapnęłam. – Myślałam, że ci
się podoba.
- Podoba mi się – oddychał równie ciężko, jak ja. –
Bardzo.
A potem zaniósł mnie do łóżka.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

NIGDY NIE ROZEBRAŁAM SIĘ PRZED mężczyzną. Byłam
przerażona i podniecona zarazem. Położyliśmy się na łóżku i
mocno przywarliśmy do siebie, nie przerywając pocałunków.
Jego ręce i usta zapanowały nad moim ciałem, a dotyk cudownie
palił skórę.
Marzyłam o tej chwili od dawna, a teraz z trudem
mogłam uwierzyć, że dzieje się naprawdę. Zachwycało mnie to, a
bliskość jego ciała przyprawiała o dreszcze. Dymitr patrzył,
jakbym była najseksowniejszą, najwspanialszą dziewczyną na
świecie. Powtarzał moje imię po rosyjsku, mruczał jak modlitwę:
Roza, Roza…
Wciąż słyszałam ów natarczywy głos, który kazał mi biec
do jego pokoju. Ten głos nie należał do mnie, a mimo to nie
umiałam mu się przeciwstawić.
„Zostań z nim, zostań. Nie myśl o niczym. Skup się tylko
na nim. Dotykaj go. Zapomnij o wszystkim”.
Poddawałam się temu nakazowi bez oporu. Ogień
płonący w oczach Dymitra podpowiadał mi, że mój ukochany
chce posunąć się dalej. Nie śpieszył się jednak, pewnie zauważył
moje zdenerwowanie. Pozostał w spodniach. W pewnej chwili
zmieniłam decyzję i znalazłam się nad nim, dotykałam włosami
jego twarzy. Dymitr przechylił lekko głowę, odsłaniając kark.
Przesunęłam palcami po sześciu ledwo widocznych tatuażach.
- Naprawdę zabiłeś sześć strzyg? – Skinął głową. – Fiuuu!
Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w szyję. Poczułam
drapanie jego zębów na skórze, Nie przypominało to ukłucia
wampira, ale było równie podniecające.
- Jestem pewien, że kiedyś mnie prześcigniesz.
- Masz poczucie winy?
- Hmm?
- Z powodu zabijania. W samochodzie mówiłeś, że tak
należy postępować, ale nadal dręczą cię wspomnienia. To
dlatego chodzisz do kaplicy, prawda? Widuję cię tam, a nie
zauważyłam, żebyś uczestniczył w nabożeństwach.
Dymitr uśmiechnął się lekko, zaskoczony i rozbawiony, że
odkryłam jego sekret.
- Skąd ty to wszystko wiesz? Nie, nie czuję się winny…
Czasem ogarnia mnie smutek. Każdy z nich był kiedyś
człowiekiem, dampirem albo morojem. To wielka strata, chociaż,
jak już mówiłem, nie mamy innego wyjścia. Musimy je zabijać.
Nieraz nawiedzają mnie wspomnienia i wtedy chodzę do kaplicy,
żeby o tym pomyśleć. Bywa, że udaje mi się odnaleźć tam spokój,
ale nieczęsto. O wiele spokojniejszy jestem przy tobie.
Znowu okrywał mnie pocałunkami, coraz bardziej
niecierpliwie. Coraz bardziej namiętnie. „O Boże – pomyślałam. –
To się wreszcie stanie. Teraz. Czuję to”.
Zrozumiał, że podjęłam decyzję. Uśmiechał się, wsuwając
mi ręce pod głowę i rozpinając łańcuszek z wisiorkiem od
Wiktora. Położył go na stoliku nocnym. W tej samej chwili
poczułam, jakby ktoś wymierzył mi policzek. Zamrugałam
powiekami ze zdziwienia. Dymitr musiał mieć podobne uczucia.
- Co się stało? – spytał.
- Nie wiem. – Odniosłam wrażenie, że budzę się z
długiego, wielodniowego snu. Musiałam sobie przypomnieć.
Lissa. To miało związek z Lissą.
W mojej głowie zapanowała cisza. Nie czułam bólu ani
oszołomienia… Głos, który popychał mnie do Dymitra, ucichł.
Nadal go pragnęłam. Wciąż wydawał mi się pociągający, z
brązowymi kosmykami włosów opadającymi wokół twarzy.
Byłam pewna, że nikt nie wzbudził we mnie tych uczuć. A jeszcze
przed chwilą… Dziwne.
Strażnik zmarszczył brwi. Widziałam, że stracił ochotę na
seks. Zastanawiał się nad czymś, a potem sięgnął po naszyjnik. W
tej samej chwili znów ogarnęło go pożądanie. Przesunął ręką po
moim udzie, jego dotyk rozpalał mnie. Poczułam ściskanie w
dołku. Zaczęłam ciężko oddychać. Jego usta nachylały się coraz
bliżej. Nie wiem, jak udało mi się opanować.
- Lissa – wyszeptałam, zaciskając powieki. – Muszę ci coś
powiedzieć o Lissie… Nie mogę sobie przypomnieć co. Dziwnie
się czuję.
- Ja też. – Dymitr oparł policzek na moim czole. – Coś tu
nie gra… - Odsunął się, a ja otworzyłam oczy. – To przez
naszyjnik. Czy to ten sam, który podarował ci książę Wiktor?
Skinęłam głową, widząc, z jakim trudem Dymitr usiłuje
skupić myśli. Westchnął głęboko i zabrał rękę z mojego uda.
- Co robisz? – prawie krzyknęłam. – Wracaj…
Dużo go to kosztowało. Wstał jednak i zabrał naszyjnik.
Przez chwilę czułam, jakby zabierał część mnie samej, ale to
wrażenie szybko minęło. Powoli odzyskiwałam zdolność
myślenia.
Dymitr wciąż zmagał się z pożądaniem. Podszedł do okna
i je otworzył. Do pokoju wtargnęło zimne powietrze. Zmarzłam,
więc zaczęłam rozcierać ramiona.
- Co chcesz zrobić?! – Nagle zrozumiałam. Wyskoczyłam z
łóżka w chwili, gdy naszyjnik zniknął za oknem. – Nie! Czy wiesz,
ile…?
Błyskawicznie doszłam do siebie. Odczułam to bardzo
boleśnie. Rozejrzałam się po pokoju. Byłam u Dymitra. Naga.
Spojrzałam na zmiętą pościel.
Kolejna myśl dotarła do mnie z jeszcze większą siłą.
- Lissa! – wrzasnęłam. Przypomniałam sobie. Powróciły
intensywne emocje, które od niej odebrałam. Jeszcze większy
strach. Przerażenie. Te uczucia chciały mnie wessać do jej ciała,
ale musiałam stawić im opór. Jeszcze nie teraz. Wysiłkiem woli
zostałam tam, gdzie byłam. Połykając słowa w pośpiechu,
zrelacjonowałam Dymitrowi, co się wydarzyło.
Nie czekał, aż skończę. Natychmiast zaczął się ubierać,
nakazując mi zrobić to samo. Rzucił mi bluzę z nadrukiem
zapisanym cyrylicą, którą wciągnęłam na skąpą sukienkę.
Wyglądał jak gniewne bóstwo. Z trudem za nim
nadążałam, zbiegając po schodach. Przed kwaterą główną straży
panowało spore zamieszanie. Ktoś kogoś wołał, wydawano
rozkazy. Weszłam za Dymitrem do środka. Zobaczyłam Kirową i
większość nauczycieli. Było też wielu strażników. Wszyscy mówili
jednocześnie. Przez cały czas odbierałam przerażenie Lissy;
wiedziałam, że oddala się coraz bardziej.
Krzyknęłam, żeby się pośpieszyli, ale nikt poza Dymitrem
nie wierzył w moją historię o napaści na Lissę. Na szczęście
sprowadzono Christiana, który potwierdził, że Lissa została
porwana.
Przyprowadzili go dwaj strażnicy. Po krótkiej chwili
zjawiła się doktor Olendzka. Zbadała Christiana i zajęła się jego
raną z tyłu głowy.
Pomyślałam, że teraz wreszcie coś zrobią.
- Wiesz, ile było strzyg? – spytał mnie jeden ze
strażników.
- Jak one się tu dostały? – dziwił się ktoś inny.
Nic nie rozumiałam.
- To nie były strzygi!
Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę.
- Tylko strzygi mogły ją porwać – żachnęła się Kirowa. –
Musiałaś się pomylić w swojej… wizji.
- Nie pomyliłam się. Jestem tego pewna. To byli strażnicy.
- Ma rację – wymamrotał Christian. Skrzywił się, kiedy
lekarka dotknęła jego głowy. – Strażnicy.
- To niemożliwe – wtrącił czyjś głos.
- Nie mówię o szkolnych opiekunach. – Rozcierałam
czoło, starając się za wszelką cenę zostać z nimi, mimo że Lissa
przyciągała mnie coraz silniej. Zirytowałam się. – Ruszycie się
wreszcie? Są coraz dalej!
- Chcesz powiedzieć, że grupa wynajętych strażników
wtargnęła na teren szkoły i porwała Lissę? – To głosu dyrektorki
sugerował, że podejrzewa mnie o wygłupy.
- Tak – wycedziłam przez zęby. – Oni…
Powoli, ostrożnie, przestałam się opierać i wniknęłam do
ciała Lissy. Znajdowałam się w samochodzie, bardzo kosztownym
aucie z przyciemnionymi szybami. W środku panował mrok, ale
na zewnątrz było widno. Prowadził jeden ze strażników, których
widziałam na strychu kaplicy. Drugi siedział obok. Rozpoznałam
go. Był to Spiridon. Lissę posadzili z tyłu, związaną. Pilnował jej
trzeci strażnik, a z drugiej strony…
- Pracują dla Daszkowa – jęknęłam, powracając do
Kirowej. – To jego strażnicy.
- Dla księcia Wiktora Daszkowa? – prychnął jakiś strażnik.
Jakby istniał inny Wiktor Daszkow.
- Błagam – przycisnęłam ręce do głowy. – Zróbcie coś. Są
już daleko. Jadą… - zerknęłam pośpiesznie przez szybę. –
Osiemdziesiątą trzecią. Kierują się na południe.
- Są już na osiemdziesiątej trzeciej? To kiedy stąd
wyjechali? Dlaczego przyszliście dopiero teraz?
Spojrzałam błagalnie na Dymitra.
- Książę użył magii wpływu – powiedział spokojnie. –
Posłużył się naszyjnikiem, który podarował Rose. Zmusił ją, żeby
mnie zaatakowała.
- Nikt nie używa magii wpływu – sprzeciwiła się Kirowa. –
Zaginęła przed wiekami.
- A jednak. Minęło sporo czasu, zanim zdążyłem ją
obezwładnić i odebrać naszyjnik – ciągnął Dymitr. Był niezwykle
opanowany. Nikt nie śmiałby podważyć jego słów.
Grupa strażników ruszyła nareszcie do akcji. Nie chcieli
mnie zabrać, ale Dymitr przekonał ich, że potrafię odnaleźć Lissę.
Trzy patrole wsiadły do eleganckich czarnych SUV-ów. Jechałam
w pierwszym wozie na miejscu pasażera, u boku Dymitra. Mijały
minuty. Raz po raz zdawałam mu raporty.
- Wciąż jadą osiemdziesiątą trzecią… Niedługo skręcą. Nie
przekraczają dozwolonej prędkości. Nie życzą sobie spotkania z
policją.
Dymitr kiwnął głową, nie patrząc na mnie. On nie
przejmował się drogówką.
Zerknęłam na niego z ukosa, wspominając wydarzenia
tego wieczoru. Oczami wyobraźni widziałam, jak wtedy na mnie
patrzył, czułam jego pocałunki.
Co to było? Iluzja? Sztuczka? Kiedy szliśmy do
samochodu, powiedział mi, że naszyjnik został zaczarowany.
Zadziałał urok pożądania. Nigdy o nim nie słyszałam. Dymitr nie
chciał powiedzieć nic więcej. Stwierdził, że ten rodzaj magii
stosowali dawniej panujący nad żywiołem ziemi, ale w naszych
czasach już nikt go nie praktykuje.
- Skręcili – poinformowałam. – Nie widzę nazwy ulicy, ale
rozpoznam to miejsce.
Dymitr chrząknął na znak, że rozumie, a ja zapadłam się
głębiej w siedzenie.
Jakie znaczenie miało to, co się wydarzyło między nami?
Czy było dla niego tak ważne jak dla mnie?
- Tędy – oznajmiłam piętnaście minut później, wskazując
wyboistą, wysypaną żwirem drogę, w którą skręcił samochód
Wiktora. Nasz luksusowy SUV okazał się niezawodny. Jechaliśmy
w milczeniu, jedynym dźwiękiem był zgrzyt żwiru spod opon.
Wzbijaliśmy wokół wozu chmurę pyłu.
- Znowu skręcamy.
Znajdowaliśmy się już daleko od głównej drogi, cały czas
na tropie uciekinierów. Nareszcie samochód Wiktora się
zatrzymał.
- Wysiedli przed małym domkiem – powiedziałam. –
Wyprowadzają ją…
„Dlaczego to robicie? O co chodzi?”.
Lissa. Skulona i przerażona. Znów pochłonęła mnie
intensywność jej uczuć.
- Chodź, dziecko. – Wiktor ruszył chwiejnym krokiem w
stronę chaty, opierając się na swojej lasce. Jeden ze strażników
otworzył drzwi. Drugi popchnął Lissę do środka i posadził na
krześle przy niewielkim stoliku. Wewnątrz panował chłód. Lissa
marzła w różowej sukience. Wiktor usiadł naprzeciw niej. Chciała
wstać, ale strażnik skarcił ją wzrokiem. – Myślisz, że mógłbym cię
skrzywdzić?
- Co zrobiliście Christianowi?! – krzyknęła, ignorując
pytanie. – Nie żyje?
- Chłopiec Ozerów? Nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Nie
spodziewaliśmy się go zastać w twoim towarzystwie. Mieliśmy
nadzieję, że będziesz sama. Wtedy wszyscy uznaliby, że uciekłaś.
Rozpuściliśmy już stosowne plotki.
My?
Przypomniałam sobie, kto rozpowiadał najwięcej nowin
w tym tygodniu… Nathalie.
- Co teraz będzie? – książę westchnął, rozkładając ręce. –
Nie wiem. Wątpię, czy ktoś kieruje podejrzenia na nas, nawet
jeśli nie uwierzą w twoją ucieczkę. Największe zagrożenie
stwarza Rose. Zamierzaliśmy ją… unieszkodliwić. Władze szkoły
uznałyby wówczas, że ulotniła się razem z tobą. Niestety,
przedstawienie, które urządziła na tańcach, przekreśliło tę
możliwość. Udało mi się jednak skutecznie odwrócić jej uwagę…
Myślę, że do jutra mamy ją z głowy. Potem się nią zajmiemy.
Wiktor nie przewidział, że Dymitr rozszyfruje jego plan.
Był przekonany, że nie rozstaniemy się aż do rana.
- Dlaczego? – spytała Lissa. – Czemu to zrobiłeś?
Zielone oczy Daszkowa rozbłysły. Przypominał teraz jej
ojca. Łączyło ich dalekie pokrewieństwo, ale wszyscy
Dragomirowie i Daszkowowie mieli ten sam jadeitowo-zielony
kolor źrenic.
- Doprawdy, dziwi mnie twoje pytanie, moja droga.
Potrzebuję cię. Musisz mnie uzdrowić.

Drugi fragment z następnej części:


- Ach, Dragomirowie – zamyślił się. – Zapomniałem o nich.
Nic dziwnego. Została tylko jedna, może ktoś jeszcze? Nie warto
zaprzątać sobie nimi głowy. – Zwrócił na mnie straszliwy wzrok. –
Czyżbyś ich znała? Wkrótce się ich pozbędę. To nie powinno by
trudne…
W tym momencie pokój wypełnił potężny huk. Wielkie
akwarium pękło na drobne kawałki. Nie widziałam
rozpryskującego się szkła. Woda zalewała pokój, wielka fala płynęła
w stronę Izajasza. Oniemiałam.
Wampir również przyglądał się temu w bezruchu,
przynajmniej do chwili, gdy woda podpłynęła mu do gardła. Zaczął
się dusić.
Wiedziałam, że nie można go zabić w ten sposób, ale z
pewnością uda się go unieruchomić na dłużej.
Uniósł ręcę, starając się rozgarniać wodę. Na próżno. Elena
zapomniała o Masonie i skoczyła na równe nogi.
- Co to jest?! – zaskrzeczała. Potrząsała Izajaszem,
bezskutecznie usiłując go wyrwać ze strug wody. – Co się dzieje?
Wciąż nic nie czułam. Zacisnęłam rękę na dużym odłamku
szkła z rozbitego akwarium. Końcówka zwężała się niczym ostrze
sztyletu. Szkło rozcięło mi skórę.
Jednym susem znalazłam się przy Izajasz i wbiłam mu
odłamek prosto w pierś. Celowałam w serce, pamiętając, czego
nauczyłam się na treningach.
Izajasz wydał zduszony okrzyk i osunął się na podłogę.
Przewrócił oczami i zastygł w bezruchu.
Elena wpatrywała się w jego ciało i była równie wstrząśnięta
jak ja, kiedy zginął Mason. Oczywiście nie zabiłam jej towarzysza,
ale obezwładniłam go na dłuższy czas. Twarz Eleny wyrażała
najwyższe zdumienie. Nie sądziła, że ktokolwiek może pokonać
Izajasza.
Powinnam wykorzystać okazję i wybiec na światło słoneczne.
Ale ja ruszyłam w przeciwnym kierunku. Podbiegłam do kominka i
ściągnęłam stary miecz wiszący na ścianie. Skierowałam go
przeciwko strzydze. Otrząsnęła się i już szła w moją stronę.
Dyszała wściekłością, obnażając kły. Usiłowała chwycić mnie
w swoje szpony. Nie umiałam posługiwać się mieczem, lecz uczono
mnie wykorzystywać wszelkie dostępne przedmioty jako broń.
Wymachiwałam żelazem, żeby utrzymać strzygę w bezpiecznej
odległości. Poruszałam się niezdarnie, ale byłam skuteczna.
Białe kły połyskiwały groźnie.
- Sprawię, że będziesz…
- Cierpiała, żałowała, że się urodziłam? – podsunęłam.
Przypomniało mi się treningowe starcie z matką, kiedy
ograniczałam się wyłącznie do obrony. Tym razem musiałam
przejść do ataku. Wykonałam pchnięcie, potem drugie, ale Elena
potrafiła przewidzieć każdy mój ruch.
Nagle dosłyszałam ciszy jęk Izajasza. Odzyskiwał
przytomność. Elena lekko odwróciła głowę, a ja błyskawicznie
wbiłam jej ostrze w pierś. Rozcięłam jej koszulę i lekko zraniłam,
nic więcej. Mimo to przestraszyła się. Sądzę, że wciąż miała w
pamięci szkło przebijające pierś jej towarzysza.
Tylko tego było mi potrzeba.
Zebrałam resztki siły, cofnęłam się nieco i zamachnęłam
mieczem.
Ostrze trafiło w szyję strzygi i zagłębiło się w jej skórze. Elena
wydala z siebie krzyk przyprawiający o ciarki. Usiłowała się do
mnie zbliżyć. Cofnęłam się o krok i uderzyłam ponownie. Strzyga
złapała się gardło, kolana się pod nią ugięły. Uderzałam raz po raz,
zatapiając ostrze coraz głębiej. Ścięcie głowy okazało się trudniejsze,
niż sądziłam. Co gorsza, miałam do dyspozycji wiekowe i tępe
narzędzie.
W którymś Momocie opamiętałam się i dostrzegłam, że ciało
Eleny przestało się ruszać, a jej głowa leży nieco dalej. Nieruchome
oczy wpatrywały się w sufit ze zdumieniem, jakby ona również nie
mogła uwierzyć, w to co się stało.
Ktoś krzyczał i w pierwszej chwili przyszła mi do głowy
absurdalna myśl, że to ona. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam
w drzwiach Mię. Miała nieprzytomny wzrok i zielony odcień skóry,
jakby chciała zwymiotować. Uświadomiłam sobie, że to ona rozbiła
akwarium, posługując się magią wody. Nie miałam racji, mówiąc że
jest bezużyteczna w walce.
Tymczasem Izajasz chwiejnie stanął na nogach. Nie
dopuściłam, by doszedł do siebie. Uderzałam mieczem,
rozpryskując wokół krew. Wampir upadł na podłogę, rycząc z bólu.
Wciąż miałam przed oczami śmierć Masona. Cięłam mieczem na
oślep, wkładając w co całą energię, jakbym usiłowała w ten sposób
usunąć bolesne wspomnienie.
- Rose! Rose!
Nienawiść przesłaniała mi świat, ledwo rozpoznawałam głos
Mii.
- Rose, on nie żyje!
Niechętnie opuściłam miecz i spojrzałam na ciało leżące u
moich stóp. Odcięłam mu głowę. Mia miała rację. Izajasz był
martwy. Zupełnie martwy.
Powiodłam wzrokiem po salonie. Wszędzie widziałam krew,
ale nie do końca uświadamiałam sobie grozę tej sceny.
Skoncentrowałam się na najprostszych zadaniach, zdarzenia
następowały w spowolnionym tempie. Zabić strzygi. Chronić
Masona. Nie umiałam myśleć o niczym innym.
- Rose… - wyszeptała Mia. Drżała, w jej głosie słyszałam lęk.
To mnie się bała. – Musimy już iść. Chodź.
Odwróciłam od niej wzrok i spojrzałam na szczątki Izajasza.
Potem podeszłam do ciała Masona, wciąż zaciskając palce na
rękojeści miecza.
- Nie – wychrypiałam. – Nie mogę go zostawić. Mogą pojawić
się inne strzygi i…
Poczułam pieczenie pod powiekami, jakbym zaraz miała się
rozpłakać. Nie wiedziałam, co czuję. Wciąż jeszcze panowała nade
mną żądza krwi, nadal buzowała we mnie nienawiść.
- Wrócimy po niego – przekonywała Mia. – Musimy uciekać,
zanim pojawią się inne bestie…
- Nie – powtórzyłam, nie patrząc w jej stronę. – Nie zostawię
go samego. – Wolną ręką pogłaskałam Masona po włosach.
- Rose…
Podniosłam głowę.
- Wynoś się stąd! – krzyknęłam. – Wynocha, zostaw nas
samych!
Mia spróbowała się zbliżyć, a wtedy uniosłam miecz. Zamarła
w bezruchu.
- Wyjdź stąd – powiedziałam. – Poszukaj reszty.
Zawróciła i powoli skierowała się do drzwi. Przed wyjściem
rzuciła mi ostatnie rozpaczliwe spojrzenie. Potem wybiegła na
zewnątrz.
Zapadła cisza. Zwolniłam nieco ucisk na rękojeści, ale nie
odważyłam się odłożyć broni. Położyłam głowę na piersi Masona.
W tamtej chwili wszystko straciło dla mnie znaczenie: świat
przestał się liczyć, nie czułam upływu czasu. Minęło tak kilka
sekund, a może godzin. Nie wiem. Wiedziałam tylko, że nie wolno
mi zostawić Masona samego. Przeniosłam się do innego wymiaru
świadomości, jedynego, w którym ból i smutek były do
wytrzymania. Nie mogłam uwierzyć, że zginął. Nie ogarniałam
tego rozumem, a przecież ja również właśnie pozbawiłam życia
dwie istoty. Nie przyjmowałam tego do wiadomości, udawałam, że
to się nie wydarzyło.
Jak przez mgłę usłyszałam kroki i głosy. Uniosłam głowę. Do
pokoju weszło mnóstwo ludzi. Nie rozpoznawałam ich. Zagrażali
Masonowi. Musiałam go chronić. Ktoś próbował się zbliżyć, więc
zerwałam się, unosząc miecz.
- Ani kroku dalej! – warknęłam ostrzegawczo. – Nie zbliżajcie
się do niego!
Szli dalej.
- Stać! – wrzasnęłam.
Tym razem posłuchali. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby.
- Rose – usłyszałam łagodny głos. – Odrzuć miecz.
Ręce mi zadrżały. Przełknęłam ślinę.
- Zostawcie nas!
- Rose.
Znowu ten głos, który poznałabym na końcu świata.
Zawahałam się. Powoli, niechętnie rozejrzałam się wokół.
Zaczynałam rejestrować szczegóły. Skupiłam wzrok na mężczyźnie,
który stał przede mną. Zobaczyłam brązowe oczy Dymitra, jego
łagodny i stanowczy wzrok.
- Już dobrze – powiedział. – Wszystko będzie dobrze. Możesz
odłożyć broń.
Ręce drżały mi jeszcze bardziej, odmawiając posłuszeństwa.
Nie wypuszczałam miecza.
- Nie mogę! – jęknęłam z bólem. – Nie zostawię go samego.
Muszę go chronić.
- Już to zrobiłaś – uspokoił mnie Dymitr.
Miecz upadł na podłogę z głośnym szczękiem. Osunęłam się
na kolana. Chciałam płakać, ale nie mogłam.
Dymitr pochwycił mnie w ramiona i pomógł wstać. Zaczęłam
rozpoznawać pojedyncze głosy przybyszów. Otaczali mnie ci,
których znałam i którym ufałam. Dymitr pociągnął mnie do
wyjścia, ale stawiałam opór. Nie mogłam opuścić Masona.
Zacisnęłam palce na koszuli strażnika. Wciąż obejmując mnie jedną
ręką, drugą delikatnie odgarnął mu włosy z twarzy. Oparłam głowę
na jego piersi. Dymitr głaskał mnie po włosach, szepcząc coś po
rosyjsku. Nie rozumiałam słów, ale działały kojąco.
Strażnicy przeszukiwali dom centymetr po centymetrze. Kilku
podeszło do nas i uklękło przy ciałach, na które nie mogłam
spojrzeć.
- Sama to zrobiła? Zabiła oboje?
- Przecież ten miecz nie był ostrzony od lat!
Słowa uwięzły mi w gardle. Dymitr ścisnął mnie za ramię.
- Zabierz ją stąd, Belikow. – Usłyszałam znajomy kobiecy głos.
Dymitr popchnął mnie lekko w stronę wyjścia.
- Chodźmy, Roza. Pora wracać.
Posłuchałam go. Wyprowadził mnie na zewnątrz,
podtrzymując, żebym nie upadła. Mój umysł wciąż był
zablokowany na to, co się wydarzyło. Jak robot byłam zdolna
jedynie do najprostszych czynności, posłusznie wykonując
polecenia.
Usadowiono mnie w helikopterze należącym do Akademii.
Słyszałam warkot silników – za chwilę mieliśmy wystartować.
Dymitr szepnął, że zaraz wraca, i odszedł. Patrzyłam prosto przed
siebie.
Ktoś usiadł obok i otulił mnie kocem. Dopiero wtedy
zauważyłam, że nadal dygoczę. Owinęłam się szczelniej miękką
tkaniną.
- Zimno mi – powiedziałam. – Dlaczego tak się trzęsę?
- Wciąż jesteś w szoku – wyjaśniła Mia.
Odwróciłam głowę i wpatrzyłam się w jej jasne loki oraz
wielkie niebieskie oczy. Jej widok obudził koszmarne obrazy,
pospiesznie zacisnęłam powieki.
- O Boże! – westchnęłam. Otworzyłam oczy i znów na nią
spojrzałam. – Uratowałaś mnie. Ocaliłaś mi życie, rozbijając to
akwarium. Nie powinnaś. Nie należało wracać.
Mia wzruszyła ramionami.
- A ty nie powinnaś sięgać po miecz.
Słusznie.
- Dziękuję – powiedziałam. – To, co zrobiłaś… Nigdy nie
przyszłoby mi do głowy. Błyskotliwe posunięcie.
Uśmiechnęła się i rzuciło cicho:
- Woda jest bezużyteczna w walce, pamiętasz?
Zaśmiałam się krótko.
- Woda stanowi potężną broń – powiedziałam w końcu. – Po
powrocie zaczniemy ćwiczyć inne możliwości zastosowania jej w
walce.
Twarz dziewczyny promieniała.
- Bardzo bym chciała. Najbardziej na świecie.
- Przykro mi… z powodu twojej mamy.

6 komentarzy:

  1. Miałam nadzieję, że to będzie nowy rozdział… Trudno… Ja z ery wampirów już wyrosłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy koło twojego domu pojawi się czarna postać to wiedź że to będę ja ;D Spoko ja mam do przeczytania 4 ciekawe książki ( oczywiście jeśli się lubi historie o bogach greckich lub o tajemnicach egipskich )zeszłam trochę z tematu ;) szkoda że wena się zgubiła ale może za niedługo się znajdzie ;P pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, Kocham tą serie powieści, a mianowicie Akademie Wampirów R. Mead. <3 Polecam gorąco wszystkie powieści. <3 Naprawdę wyjątkowe i wciągające.

    Narumi. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje zgłoszenie do Nowego Rozdziału nie zostanie przyjęte ponieważ, nie masz tego bloga u nas w spisie. :) Najpierw musisz sie zgłosić w zakładce " Zgłoś się ", a wtedy będziesz mogła zgłaszać Nowe Rozdziały :)

    Pozdrawiam :)

    http://swiat-blogow-narutomania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Świetnie! A czemu nie komentujesz? Każdy komentarz pomaga mi w dalszym pisaniu ♥♥♥ Więc proszę zostaw komentarz bo nawet napisanie go nie zabierze ci dużo czasu...♥♥♥